Przeszukuję moje kontakty w celu znalezienia numeru Cassie. Nastąpił ten moment, kiedy odważyłam się wszcząć rozmowę. Cel w tym, by chciała ze mną rozmawiać.
Próbuję z marnym skutkiem kolejne milion razy, kiedy z każdą próbą dochodzi do mnie dźwięk poczty głosowej. Cholera. To bez sensu. Odkładam telefon od ucha, by poszukać innego kontaktu.
- Halo? - po drugiej stronie linii słyszę zaspany głos Jogimi'ego. - Jest niedziela. Po jaką cholerę mnie budzisz?
Powstrzymuję się przed powiedzeniem mu kilka słów na temat tego ile razy w ciągu naszej znajomości zakłócał mój spokój, by zapełnić czymkolwiek swoją nudę.
- Muszę z tobą pogadać. Teraz. - rzucam szybko stawiając jedną stopę na posadzce.
- Skoro mnie obudziłaś, mów. - grymasi.
- To oczywiste, że wymaga to spotkania. - wzdycham. Jest okropnym leniem - w niektórych sprawach - i nie stara się tego zmienić, chociaż każdy mu to wypomina.
- Serio? - skrzeczy, gdy głos podnosi mu się w irytacji.
- Tak. Proszę, to ważne. - nalegam słysząc westchnienie po drugiej stronie.
- Okej, już okej. - słyszę szelest, co oznacza, że niezwłocznie podniósł się z łóżka.
***
- Więc co jest tak ważnym powodem, by spychać mnie w niedzielę przed ósmą z łóżka? - pyta, gdy zajmujemy jeden ze stolików w pobliskiej restauracji. Czuję się wygrana, kiedy przekonałam go, by to on w końcu pokonał stos drogi dążąc na spotkanie ze mną.
- Nie mogłam spać. - odpowiadam niewinnie, próbując powstrzymać śmiech przez zagryzienie wargi.
- Jesteś trupem. - podnosi się marszcząc brwi i chichoczę, kiedy obiera sobie mnie jako cel.
- Jogimi. - piszczę, kiedy jego palce wciskają się między moje żebra, kiedy przenosi ciało nad stolikiem. - Był ważniejszy powód.
Przestaje w momencie, kiedy słowa wypadają z moich ust. Siada, lekko dysząc, po czym całą swoją uwagę skupia na mojej osobie, cierpliwie czekając aż zacznę mówić.
Otwieram usta, by zaraz je zamknąć gdy przynoszą nam zamówione dwie kawy i ciastka. Nie potrzebuję słuchaczy przy naszej rozmowie, choć nie jest ona jakoś niesamowicie intymna. Szczupła kelnerka odchodzi od naszego stolika, brwi Jogim'a spuszczają się w dół, w momencie kiedy patrzę na swoje kolana.
- Nastka mów, bo serio się niepokoję. - mówi, zwracając uwagę tylko na mnie.
- Myślałam o tym dużo... W sumie dwa dni, ale dla mnie to dużo czasu...
- Ana. - pospiesza mnie.
- Już. - wzdycham i patrzę na niego. - Czy gdybym w tej chwili wycofała się z Fashion Week'u, byłoby to w porządku? - pytam niepewnie przymykając jedno oko i automatycznie zagryzam wargę pod srogim wzrokiem chłopaka.
- Co? - nie dowierza.
- No wiem.
- Sama odpowiedziałaś sobie na pytanie. - prycha i patrzy w bok.
- Nie chciałam cię zdenerwować. - poddaję się. - Ale mam ogromne wyrzuty sumienia co do tego, że Cassie zostaje. Jakimś sposobem musiała się o tym dowiedzieć.
- To było nieuniknione. - mówi starając się opanować drżenie głosu. Zdaję sobie sprawę z tego, że wyprowadziłam go z równowagi, ale dręczące myśli nie pozwoliły mi pozostać w ciszy. - Prędzej czy później wiedziałem, że będziesz miała wątpliwości. - wzdycha, ściskając pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem dolną wargę. Ten gest jest okazjonalny tylko dla jego zdenerwowania.
- Jest jej przykro. Możliwe, że czuje nawet żal. Do mnie i do ciebie. I powiem, że wcale jej się nie dziwie. - opadam na krzesło, totalnie zwalając mój ciężar na jego oparcie. Próbuję ukryć swoje rozczarowanie, kiedy Jogimi zdaje się przejmować tylko tym, że chcę zrezygnować z FW. Żadnego przejęcia się Cassie.
- Mogła postarać się na sesjach. - prycha.
- Nie wiem czemu jesteś tak mało wyrozumiały. - bronię jej. - Może poświęcałeś jej za mało uwagi. - docinam mu i utrzymuję swój twardy wzrok, kiedy próbuje mnie złamać.
- Nie zwalaj całej winy na mnie, dobra?
Jest zirytowany coraz bardziej, z każdą mijającą sekundą jego twarz napina się, by po chwili wypuścić drgające powietrze.
- Cóż... - zaczynam. - Myślałam, że mnie zrozumiesz i pomożesz w tej kwestii, ale wybiegłam za daleko z marzeniami. - rzucam sztuczny uśmiech i zamierzam wstać, kiedy zatrzymuje mnie przez chwycenie mojej dłoni.
- Cholera, poczekaj. - wzdycha zamykając na chwilę oczy. Wyswobadzam rękę z jego uścisku i z powrotem opadam na krzesło, czekając aż zaoferuje mi pomoc, lub tego nie zrobi. - Dobra, jestem samolubnym dupkiem, ale nie poradzę na to nic, że wolę spędzać czas z tobą niż z nią. Strasznie marudzi, w dodatku...
- To niesprawiedliwe. - wcinam się. Mój głos jest zgryźliwy i nie robię nic by temu zapobiec. Jogimi wydaje się nie dostrzegać żadnych plusów, lecz same minusy z tego, że Cassie pragnie być modelką. Powinien czuć się zaszczycony, że wybrała jego kontrakt.
- Taka jest prawda. - wzdycha i wzrusza ramionami w najbardziej obojętnym geście.
- Od razu powiedz, czy jest ci to obojętne, że Cassie będzie przychodzić na twoje sesje, czy nie.
Nim zdąża cokolwiek powiedzieć owijam swoje dłonie wokół filiżanki kawy i podnoszę do ust. Kiedy ją odstawiam, uświadamiam sobie, że jesteśmy w miejscu publicznym i nie byliśmy dość dyskretni w naszej rozmowie. Wzrok Jogim'a wędruje nad moją sylwetkę, kiedy z nieposkromioną uwagą wpatruje się w obiekt za mną.
- Co on tu robi? - pyta wciąż zaciekawiony, gdy siedzę do tego czegoś tyłem. W momencie kiedy dwie znane mi osoby przechodzą obok naszego stolika, zastygam w miejscu. Mój wzrok, tak samo jak Jogimi'ego, biegnie za nimi gdy zajmują miejsce kilka stolików od naszego.
Harry i Rebbeca w takim miejscu? W restauracji? Spodziewałabym się raczej odosobnionego pokoju, który zapewni im stuprocentową samotność, gdy będą zatracać się w indywidualnych poczynaniach. Karcę się za takie myśli.
- N..nie mam pojęcia. - jąkam się i opuszczam wzrok, kiedy uświadamiam sobie, że zbyt długo zawieszam go na Harry'm. Co gorsza, zauważa to i z wielkim zainteresowaniem skanuje sylwetkę Jogim'a. Odnajduję lekki szok i niechęć na jego twarzy, kiedy wpatruje się w nasz stolik. To oczywiste, że nie miał zamiaru spotkać nikogo znajomego. Nie jest typem randkowicza i w życiu nie spodziewałabym się go tutaj.
- Będziesz go tak obserwować? - śmieje się Jogim. - Ocknij się! To twój brat! - mówi teatralnym głosem.
- Wal się. - wytykam mu język i momentalnie zaczynam bawić się serwetką, która okazuje się być najbardziej interesująca w tej chwili. Wszystko na czym mogę zawiesić wzrok, tylko nie Harry.
- Spaaać. - dociera do mnie jęk połączony z ziewem w wykonaniu Jogim'a. Śmieję się, kiedy przeciąga się na krześle, przyciągając wzroki ludzi dookoła. Nie powstrzymuję się przed posłaniem im przepraszającego spojrzenia. Minuty mijają, kiedy cały świat, a dokładnie Harry, zawiesza oko na naszym stoliku, gdy tylko się zaśmieję. Kiedy nie patrzy, dyskretnie omiatam jego sylwetkę wzrokiem, gdy siedzi w niezbyt towarzyskiej pozycji, mianowicie z nogami wyciągniętymi przed siebie i skrzyżowanymi w kostkach, dłonie pozostawiając na stoliku. Próbuję nie zaczerwienić się, kiedy dociera do mnie myśl, jak bardzo jego ciało jest seksowne i niesamowicie pociągające. Nie powinnam tak myśleć, no nie?
- Będę leciał. - wzdycha Jogimi i wstaje zabierając swoją kurtkę z oparcia krzesła. Mojej uwadze nie ulatuje moment, kiedy Harr'ego wzrok dokładnie śledzi nasze ruchy, kiedy zbieramy się do wyjścia. - Podwiozę cię. - oferuje.
- Dzięki za propozycję, ale muszę jeszcze coś załatwić. - uśmiecham się lekko, a chłopak kiwa głową. Kiedy chcę się odwrócić, momentalnie zostaję przyciągnięta do czyjejś klatki w geście obronnym. To także nie zostało zbagatelizowane przez Harr'ego. To jasne, że wykorzysta to w późniejszym czasie by zarzucić mi, że obściskuję się ze swoim przyjacielem na środku restauracji.
Kelnerka uśmiecha się przepraszająco, kiedy staję o własnych nogach.
- Dzięki mnie uniknęłaś wypadku. - uśmiecha się dumnie, kiedy kierujemy się do wyjścia. Żałuję, że nie zdążyłam omieść Harr'ego ostatnim spojrzeniem, ale nie było na to czasu. Ręka Jogim'a ląduje na moich plecach, ale szybko ją strzepuję żartując, że on razi.
Po krótkim pożegnaniu z Jogim wchodzę do Starbucksa by kupić muffina dla Emmy. To nie w porządku, że pomagam jej w obżeraniu się tymi słodkościami, ale skoro je lubi, nie mam zamiaru przykładać ręki by jej tego zabronić. Nie spodziewałam się tego, że kolejka zajmie mi kolejne 10 minut czekania.
Kiedy uporałam się z tym co najgorsze, wychodzę ze Starbucksa i zastygam w miejscu, kiedy widzę Harr'ego opierającego się o ścianę budynku.
- Zgubiłeś Rebbecę? - powstrzymuję chęć zaśmiania się, kiedy dociera do mnie ta myśl. Nie stoję długo, gdyż decyduję się na wolny marsz i dziwię się, kiedy kątem oka dostrzegam Harr'ego odbijającego się od ściany. Podąża za mną.
- Nic z tych rzeczy. - dorównuje mi kroku i patrzy na budynki po swojej lewej stronie. Dziwnie się czuję i trochę nieswojo, kiedy niezręczna cisza wypełnia przestrzeń między nami. Chwila... czy on ze mną idzie?
- No to... sam się zgubiłeś? - docinam, powstrzymując swój chamski ton.
- Przestań. - broni się.
- Jeśli chcesz mi docinać w związku z Jogim, to możesz zmienić kierunek marszu. - rzucam przez ramię, kiedy przyspieszam kroku. Harry nie komentuje mojej wypowiedzi, ale ma minę typu: fajnie, że mi o tym przypominasz.
- Dobra. - zatrzymuję się i gdyby nie nagła asekuracja Harr'ego bezzwłocznie wpadlibyśmy na siebie. - Mów czego chcesz, poinformuj mnie o rodzinnym obiadku i naprawdę możesz odejść wcale nie przymuszany spędzaniem czasu w moim towarzystwie. - wypalam. Z własnej woli by tu nie szedł, prawda?
Jego mina jest odpowiedzią na to, że wcale nie wie o co mi chodzi.
- Gdyby te "rodzinne obiady" - pokazuje cudzysłów w powietrzu - miałyby być codziennie, na pewno uciekałbym przed tym... tym... strasznym dzieckiem. - mówi z grymasem na twarzy, który - sposobem z nieodgadnionymi przyczynami - osładza jego twarz. Mimowolnie uśmiecham się.
- Dała ci w kość. - przyznaję.
- I to jak. - mówi głosem pełnym pretensji. - Nigdy więcej. - mówi ciszej, zamykając swoje zielone oczy i kręci głową w geście zaprzeczenia. Jestem przeogromnie zdumiona, że zamienia ze mną te kilka słów chociażby na ulicy.
- To było urocze. - mówię cicho i postanawiam zacząć stawiać kolejne kroki.
- Co?
- No... ta wasza rozmowa. Wywiad. - podkreślam ostatnie słowo. Harry wydaje się być lekko zażenowany, że jego czas spędzany z Emmą został doceniony.
- To nie było urocze. - zaprzecza szybko. - Siedziałem tam z nią, bo... nie miałem innego wyjścia. Poza tym była bliska płaczu i...
Mówi to z taką desperacją, że braknie mu słów na nie mające żadnego znaczenia wytłumaczenia. Odgarnia swoje włosy w górę i zapisuję w swojej pamięci fakt, że jest to odruch okazujący jego zdenerwowanie.
- Ona jest straszna. - wnioskuje na końcu i mam nieposkromioną chęć droczenia się z nim. Przyłapuję się na cichej prośbie, by Harry nie miał samochodu, by nasz "spacer" trwał jak najdłużej. Wydaje się być skory do rozmowy, a ja chcę to w jakikolwiek sposób wykorzystać.
- Przesadzasz. - mówię łagodnie. Szybki, przeczący ruch głową upewnia mnie w tym, że chce pozostać w pamięci jako niegrzeczny, nietowarzyski chłopak, aby odstraszać ludzi.
- Ona cię naprawdę lubi. - przyznaję. Nie oczekuję od niego pozytywnego zaskoczenia - wręcz przeciwnie, wrogiego prychnięcia, ale nie otrzymuję żadnej reakcji. Być może nie powinnam nalegać, dlatego jego brak odpowiedzi postrzegam jako koniec tematu.
Czemu stałam się uległa? Chcę mu się podporządkować? Myślę, że nie, lecz z całych sił z każdym dniem pragnę go poznawać coraz bardziej i dlatego chcę być dla niego miła choć w najmniejszym stopniu, by nie spaść na dno. Tak, mówię to pomimo tego, że swoim zachowaniem w ciągu tych dwóch tygodniu wprawił mnie w niejednorazowe zmartwienie.
- Jesteście już parą? - pyta obojętnie.
Okej, znów zaczyna.
Nie musi używać imienia, doskonale wiem o kogo mu chodzi.
- Nie, i nie będziemy. - zapewniam go, choć wiem, że w marnych skutkach. - Co tak w ogóle robiłeś w restauracji? - pytam podchwytliwie, nim zdąży rzucić zdegustowany komentarz do mojej odpowiedzi.
- Ja... um... Rebbeca chciała zjeść coś niedomowego. - tłumaczy cicho. Trafiłam w jego dumę. Prowizorycznie twardy mężczyzna, a tak naprawdę jego ego ucierpiało.
- Czyżby randka? - decyduję się na lekki kuksaniec w jego bok i tłumię chichot, kiedy odsuwa się z marudną miną. Próbuję ukryć odrobinę satysfakcji, gdy uświadamiam sobie jak bardzo przypominamy sprzeczające się rodzeństwo. W zasadzie tak jest, ale tylko w niektórych okolicznościach można dosłownie tak powiedzieć.
- Nie chodzę na randki. - ewidentnie zaprzecza odwracając wzrok. - Mój związek i Rebeccy opiera się na...
- Wiem. - przerywam mu nie chcąc słyszeć tych słów. - Ale dziś wkroczyłeś na inny poziom. - kontynuuję krępującą dla niego rozmowę, podczas gdy ja świetnie się bawię piłując mu tyłek.
- Jesteś okropna. - podsumowuje, za wszelką cenę unikając mojego wzroku, kiedy idziemy ramie w ramię.
- Ty też, bo nie chcesz przyznać się do tego, że zacząłeś chodzić na randki.
Mamrocze coś pod nosem i przyłapuję go na zagryzaniu wargi w celu powstrzymania uśmiechu, którego tak dawno nie widziałam.
____________________________
Jesteście w stanie napisać odrobinę słów? :) Byłabym przeogromnie wdzięczna i pełna satysfakcji ♥ Nie zawiedźcie mnie. ♥
- Nastka mów, bo serio się niepokoję. - mówi, zwracając uwagę tylko na mnie.
- Myślałam o tym dużo... W sumie dwa dni, ale dla mnie to dużo czasu...
- Ana. - pospiesza mnie.
- Już. - wzdycham i patrzę na niego. - Czy gdybym w tej chwili wycofała się z Fashion Week'u, byłoby to w porządku? - pytam niepewnie przymykając jedno oko i automatycznie zagryzam wargę pod srogim wzrokiem chłopaka.
- Co? - nie dowierza.
- No wiem.
- Sama odpowiedziałaś sobie na pytanie. - prycha i patrzy w bok.
- Nie chciałam cię zdenerwować. - poddaję się. - Ale mam ogromne wyrzuty sumienia co do tego, że Cassie zostaje. Jakimś sposobem musiała się o tym dowiedzieć.
- To było nieuniknione. - mówi starając się opanować drżenie głosu. Zdaję sobie sprawę z tego, że wyprowadziłam go z równowagi, ale dręczące myśli nie pozwoliły mi pozostać w ciszy. - Prędzej czy później wiedziałem, że będziesz miała wątpliwości. - wzdycha, ściskając pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem dolną wargę. Ten gest jest okazjonalny tylko dla jego zdenerwowania.
- Jest jej przykro. Możliwe, że czuje nawet żal. Do mnie i do ciebie. I powiem, że wcale jej się nie dziwie. - opadam na krzesło, totalnie zwalając mój ciężar na jego oparcie. Próbuję ukryć swoje rozczarowanie, kiedy Jogimi zdaje się przejmować tylko tym, że chcę zrezygnować z FW. Żadnego przejęcia się Cassie.
- Mogła postarać się na sesjach. - prycha.
- Nie wiem czemu jesteś tak mało wyrozumiały. - bronię jej. - Może poświęcałeś jej za mało uwagi. - docinam mu i utrzymuję swój twardy wzrok, kiedy próbuje mnie złamać.
- Nie zwalaj całej winy na mnie, dobra?
Jest zirytowany coraz bardziej, z każdą mijającą sekundą jego twarz napina się, by po chwili wypuścić drgające powietrze.
- Cóż... - zaczynam. - Myślałam, że mnie zrozumiesz i pomożesz w tej kwestii, ale wybiegłam za daleko z marzeniami. - rzucam sztuczny uśmiech i zamierzam wstać, kiedy zatrzymuje mnie przez chwycenie mojej dłoni.
- Cholera, poczekaj. - wzdycha zamykając na chwilę oczy. Wyswobadzam rękę z jego uścisku i z powrotem opadam na krzesło, czekając aż zaoferuje mi pomoc, lub tego nie zrobi. - Dobra, jestem samolubnym dupkiem, ale nie poradzę na to nic, że wolę spędzać czas z tobą niż z nią. Strasznie marudzi, w dodatku...
- To niesprawiedliwe. - wcinam się. Mój głos jest zgryźliwy i nie robię nic by temu zapobiec. Jogimi wydaje się nie dostrzegać żadnych plusów, lecz same minusy z tego, że Cassie pragnie być modelką. Powinien czuć się zaszczycony, że wybrała jego kontrakt.
- Taka jest prawda. - wzdycha i wzrusza ramionami w najbardziej obojętnym geście.
- Od razu powiedz, czy jest ci to obojętne, że Cassie będzie przychodzić na twoje sesje, czy nie.
Nim zdąża cokolwiek powiedzieć owijam swoje dłonie wokół filiżanki kawy i podnoszę do ust. Kiedy ją odstawiam, uświadamiam sobie, że jesteśmy w miejscu publicznym i nie byliśmy dość dyskretni w naszej rozmowie. Wzrok Jogim'a wędruje nad moją sylwetkę, kiedy z nieposkromioną uwagą wpatruje się w obiekt za mną.
- Co on tu robi? - pyta wciąż zaciekawiony, gdy siedzę do tego czegoś tyłem. W momencie kiedy dwie znane mi osoby przechodzą obok naszego stolika, zastygam w miejscu. Mój wzrok, tak samo jak Jogimi'ego, biegnie za nimi gdy zajmują miejsce kilka stolików od naszego.
Harry i Rebbeca w takim miejscu? W restauracji? Spodziewałabym się raczej odosobnionego pokoju, który zapewni im stuprocentową samotność, gdy będą zatracać się w indywidualnych poczynaniach. Karcę się za takie myśli.
- N..nie mam pojęcia. - jąkam się i opuszczam wzrok, kiedy uświadamiam sobie, że zbyt długo zawieszam go na Harry'm. Co gorsza, zauważa to i z wielkim zainteresowaniem skanuje sylwetkę Jogim'a. Odnajduję lekki szok i niechęć na jego twarzy, kiedy wpatruje się w nasz stolik. To oczywiste, że nie miał zamiaru spotkać nikogo znajomego. Nie jest typem randkowicza i w życiu nie spodziewałabym się go tutaj.
- Będziesz go tak obserwować? - śmieje się Jogim. - Ocknij się! To twój brat! - mówi teatralnym głosem.
- Wal się. - wytykam mu język i momentalnie zaczynam bawić się serwetką, która okazuje się być najbardziej interesująca w tej chwili. Wszystko na czym mogę zawiesić wzrok, tylko nie Harry.
- Spaaać. - dociera do mnie jęk połączony z ziewem w wykonaniu Jogim'a. Śmieję się, kiedy przeciąga się na krześle, przyciągając wzroki ludzi dookoła. Nie powstrzymuję się przed posłaniem im przepraszającego spojrzenia. Minuty mijają, kiedy cały świat, a dokładnie Harry, zawiesza oko na naszym stoliku, gdy tylko się zaśmieję. Kiedy nie patrzy, dyskretnie omiatam jego sylwetkę wzrokiem, gdy siedzi w niezbyt towarzyskiej pozycji, mianowicie z nogami wyciągniętymi przed siebie i skrzyżowanymi w kostkach, dłonie pozostawiając na stoliku. Próbuję nie zaczerwienić się, kiedy dociera do mnie myśl, jak bardzo jego ciało jest seksowne i niesamowicie pociągające. Nie powinnam tak myśleć, no nie?
- Będę leciał. - wzdycha Jogimi i wstaje zabierając swoją kurtkę z oparcia krzesła. Mojej uwadze nie ulatuje moment, kiedy Harr'ego wzrok dokładnie śledzi nasze ruchy, kiedy zbieramy się do wyjścia. - Podwiozę cię. - oferuje.
- Dzięki za propozycję, ale muszę jeszcze coś załatwić. - uśmiecham się lekko, a chłopak kiwa głową. Kiedy chcę się odwrócić, momentalnie zostaję przyciągnięta do czyjejś klatki w geście obronnym. To także nie zostało zbagatelizowane przez Harr'ego. To jasne, że wykorzysta to w późniejszym czasie by zarzucić mi, że obściskuję się ze swoim przyjacielem na środku restauracji.
Kelnerka uśmiecha się przepraszająco, kiedy staję o własnych nogach.
- Dzięki mnie uniknęłaś wypadku. - uśmiecha się dumnie, kiedy kierujemy się do wyjścia. Żałuję, że nie zdążyłam omieść Harr'ego ostatnim spojrzeniem, ale nie było na to czasu. Ręka Jogim'a ląduje na moich plecach, ale szybko ją strzepuję żartując, że on razi.
***
Po krótkim pożegnaniu z Jogim wchodzę do Starbucksa by kupić muffina dla Emmy. To nie w porządku, że pomagam jej w obżeraniu się tymi słodkościami, ale skoro je lubi, nie mam zamiaru przykładać ręki by jej tego zabronić. Nie spodziewałam się tego, że kolejka zajmie mi kolejne 10 minut czekania.
Kiedy uporałam się z tym co najgorsze, wychodzę ze Starbucksa i zastygam w miejscu, kiedy widzę Harr'ego opierającego się o ścianę budynku.
- Zgubiłeś Rebbecę? - powstrzymuję chęć zaśmiania się, kiedy dociera do mnie ta myśl. Nie stoję długo, gdyż decyduję się na wolny marsz i dziwię się, kiedy kątem oka dostrzegam Harr'ego odbijającego się od ściany. Podąża za mną.
- Nic z tych rzeczy. - dorównuje mi kroku i patrzy na budynki po swojej lewej stronie. Dziwnie się czuję i trochę nieswojo, kiedy niezręczna cisza wypełnia przestrzeń między nami. Chwila... czy on ze mną idzie?
- No to... sam się zgubiłeś? - docinam, powstrzymując swój chamski ton.
- Przestań. - broni się.
- Jeśli chcesz mi docinać w związku z Jogim, to możesz zmienić kierunek marszu. - rzucam przez ramię, kiedy przyspieszam kroku. Harry nie komentuje mojej wypowiedzi, ale ma minę typu: fajnie, że mi o tym przypominasz.
- Dobra. - zatrzymuję się i gdyby nie nagła asekuracja Harr'ego bezzwłocznie wpadlibyśmy na siebie. - Mów czego chcesz, poinformuj mnie o rodzinnym obiadku i naprawdę możesz odejść wcale nie przymuszany spędzaniem czasu w moim towarzystwie. - wypalam. Z własnej woli by tu nie szedł, prawda?
Jego mina jest odpowiedzią na to, że wcale nie wie o co mi chodzi.
- Gdyby te "rodzinne obiady" - pokazuje cudzysłów w powietrzu - miałyby być codziennie, na pewno uciekałbym przed tym... tym... strasznym dzieckiem. - mówi z grymasem na twarzy, który - sposobem z nieodgadnionymi przyczynami - osładza jego twarz. Mimowolnie uśmiecham się.
- Dała ci w kość. - przyznaję.
- I to jak. - mówi głosem pełnym pretensji. - Nigdy więcej. - mówi ciszej, zamykając swoje zielone oczy i kręci głową w geście zaprzeczenia. Jestem przeogromnie zdumiona, że zamienia ze mną te kilka słów chociażby na ulicy.
- To było urocze. - mówię cicho i postanawiam zacząć stawiać kolejne kroki.
- Co?
- No... ta wasza rozmowa. Wywiad. - podkreślam ostatnie słowo. Harry wydaje się być lekko zażenowany, że jego czas spędzany z Emmą został doceniony.
- To nie było urocze. - zaprzecza szybko. - Siedziałem tam z nią, bo... nie miałem innego wyjścia. Poza tym była bliska płaczu i...
Mówi to z taką desperacją, że braknie mu słów na nie mające żadnego znaczenia wytłumaczenia. Odgarnia swoje włosy w górę i zapisuję w swojej pamięci fakt, że jest to odruch okazujący jego zdenerwowanie.
- Ona jest straszna. - wnioskuje na końcu i mam nieposkromioną chęć droczenia się z nim. Przyłapuję się na cichej prośbie, by Harry nie miał samochodu, by nasz "spacer" trwał jak najdłużej. Wydaje się być skory do rozmowy, a ja chcę to w jakikolwiek sposób wykorzystać.
- Przesadzasz. - mówię łagodnie. Szybki, przeczący ruch głową upewnia mnie w tym, że chce pozostać w pamięci jako niegrzeczny, nietowarzyski chłopak, aby odstraszać ludzi.
- Ona cię naprawdę lubi. - przyznaję. Nie oczekuję od niego pozytywnego zaskoczenia - wręcz przeciwnie, wrogiego prychnięcia, ale nie otrzymuję żadnej reakcji. Być może nie powinnam nalegać, dlatego jego brak odpowiedzi postrzegam jako koniec tematu.
Czemu stałam się uległa? Chcę mu się podporządkować? Myślę, że nie, lecz z całych sił z każdym dniem pragnę go poznawać coraz bardziej i dlatego chcę być dla niego miła choć w najmniejszym stopniu, by nie spaść na dno. Tak, mówię to pomimo tego, że swoim zachowaniem w ciągu tych dwóch tygodniu wprawił mnie w niejednorazowe zmartwienie.
- Jesteście już parą? - pyta obojętnie.
Okej, znów zaczyna.
Nie musi używać imienia, doskonale wiem o kogo mu chodzi.
- Nie, i nie będziemy. - zapewniam go, choć wiem, że w marnych skutkach. - Co tak w ogóle robiłeś w restauracji? - pytam podchwytliwie, nim zdąży rzucić zdegustowany komentarz do mojej odpowiedzi.
- Ja... um... Rebbeca chciała zjeść coś niedomowego. - tłumaczy cicho. Trafiłam w jego dumę. Prowizorycznie twardy mężczyzna, a tak naprawdę jego ego ucierpiało.
- Czyżby randka? - decyduję się na lekki kuksaniec w jego bok i tłumię chichot, kiedy odsuwa się z marudną miną. Próbuję ukryć odrobinę satysfakcji, gdy uświadamiam sobie jak bardzo przypominamy sprzeczające się rodzeństwo. W zasadzie tak jest, ale tylko w niektórych okolicznościach można dosłownie tak powiedzieć.
- Nie chodzę na randki. - ewidentnie zaprzecza odwracając wzrok. - Mój związek i Rebeccy opiera się na...
- Wiem. - przerywam mu nie chcąc słyszeć tych słów. - Ale dziś wkroczyłeś na inny poziom. - kontynuuję krępującą dla niego rozmowę, podczas gdy ja świetnie się bawię piłując mu tyłek.
- Jesteś okropna. - podsumowuje, za wszelką cenę unikając mojego wzroku, kiedy idziemy ramie w ramię.
- Ty też, bo nie chcesz przyznać się do tego, że zacząłeś chodzić na randki.
Mamrocze coś pod nosem i przyłapuję go na zagryzaniu wargi w celu powstrzymania uśmiechu, którego tak dawno nie widziałam.
____________________________
Jesteście w stanie napisać odrobinę słów? :) Byłabym przeogromnie wdzięczna i pełna satysfakcji ♥ Nie zawiedźcie mnie. ♥
*Jeśli przeczytałaś zostaw po sobie komentarz*
Nie spodziewalam sie rozdzialu naprawde :) wyszedl fajny, dluuuuuugi ale troche nudny bo zabardzo nic sie nie dzieje. Jednak dziekuje ci i zycze weny w dalszym pisaniu
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział jak zwykle. Nie spodziewałam sie go tak szybko, dziekuje i duzo weny życzę <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :) Czekam na kolejny XD
OdpowiedzUsuńsupeer
OdpowiedzUsuńKiedy rozdzial
OdpowiedzUsuńNie potrafię określić.
Usuń